O wspomnieniach z dzieciństwa, wspólnej pracy z ojcem, ale także tenisowych spotkaniach rozgrywanych w czasie okupacji porozmawialiśmy z Tomaszem Tomaszewskim – komentatorem tenisa, a także synem legendy dziennikarstwa sportowego, Bohdana Tomaszewskiego.
Jakie jest pana pierwsze wspomnienie związane z tenisem?
[quote arrow=”yes”]Musiałbym sięgnąć pamięcią bardzo daleko, do czasów, gdy byłem małym chłopcem. Poszedłem wtedy z tatą na korty Legii i próbowałem podawać piłki. A on grał, miał wtedy długie, białe spodnie, właściwie cały był ubrany w tym kolorze. Próbowałem podnieść jego drewnianą rakietę i wydawała mi się tak ciężka, że nie mogłem tego dokonać.[/quote]
Pamięta pan, ile miał wtedy lat?
[quote arrow=”yes”]Myślę, że z cztery, może pięć. Odgłos tej białej piłki, bo takimi wówczas grano, zapadł mi w pamięci. To był inny świat, początek lat sześćdziesiątych.[/quote]
Uprawiał pan kiedyś tenis?
[quote arrow=”yes”]Tak, choć w późnym wieku zacząłem swoją przygodę z tym sportem, bo miałem wtedy jedenaście lat. Nie miałem jednak talentu. Grałem co prawda ładnie, ale nieskutecznie. Osiągnąłem kilka niezłych wyników, ale po trzech latach zmieniłem dyscyplinę na szermierkę. Mój brat, Witold Woyda, syn mojej mamy z pierwszego małżeństwa, był wybitnym florecistą, dwukrotnym mistrzem olimpijskim z Monachium. Można powiedzieć, że zdradziłem tenisa na rzecz szermierki.[/quote]
Myślał pan o zawodowej karierze?
[quote arrow=”yes”]Były takie myśli, gdyż ze sportem obcowałem cały czas, mając ojca Bohdana Tomaszewskiego i brata Witolda Woydę, dwóch sportowców, którzy wiele podróżowali po świecie. Opowiadali mi o swoich doświadczeniach, co bardzo działało na moją wyobraźnię. Jednak w wieku osiemnastu lat zacząłem interesować się innymi sprawami. Wyczynowe uprawianie sportu zeszło wtedy na dalszy plan.[/quote]
Pana ojciec pod koniec lat trzydziestych odnosił sukcesy w tenisie jako junior. Jego karierę przerwał jednak wybuch II wojny światowej. Czy często wracał do tych czasów i miał żal, że tak się wypadki potoczyły?
[quote arrow=”yes”]Mój ojciec był mistrzem Polski kadetów do lat 16 oraz zdobył tytuł juniorski w deblu. W 1940 roku znalazł się w gronie najlepszych zawodników z rocznika 1921 i miał pojechać na Riwierę Francuską, razem z Hebdo, Tłoczyńskim czy Skoneckim, który był rok starszy. Wojna uniemożliwiła te plany, ale ojciec dalej grywał w tenisa, często o tym pisał i mówił. To były ciekawe mecze. Wygrał nawet turniej w Konstancinie i w nagrodę rozegrał mecz pokazowy właśnie z Ignacym Tłoczyńskim.[/quote]
Te spotkania były ciekawe, ale też pewnie zakazane, bo Niemcy zabraniali takich rozgrywek.
[quote arrow=”yes”]Owszem, ale rozgrywano je na tyłach Instytutu Głuchoniemych, niedaleko Placu Trzech Krzyży. Tam regularnie spotykali się tenisiści, a pojawiała się także publiczność. Było takie porozumienie, że nikt nie bił braw, by nie ściągnąć Niemców. Ten kort był troszkę ukryty, dzisiaj już nie istnieje. Mój ojciec był też członkiem oddziału Armii Krajowej o nazwie „Ruczaj”, który został złożony ze sportowców, z samych tenisistów. Należał do niego również Tłoczyński oraz Gotszal, jego przyjaciel z lat młodzieńczych, który zginął niestety w powstaniu warszawskim.[/quote]
Czy ojciec namawiał, żeby związał się pan zawodowo ze sportem, czy raczej dawał wolną rękę w tej kwestii?
[quote arrow=”yes”]Zupełnie mnie nie namawiał. Ja nawet wyjechałem do Francji, zanim ukończyłem 21 lat. Nie powiedziałem o tym wcześniej ojcu i nasze drogi trochę się rozeszły na kilka lat, bo obraził się na mnie o to. Spotkaliśmy się potem w Paryżu. Przyjechał do mnie, gdy zrobiłem karierę w innej branży, w modzie. Potem był taki okres, że ojciec co najmniej dwa razy w roku przyjeżdżał do stolicy Francji, na Rolanda Garrosa i na turniej w Bercy, który wtedy dopiero rozpoczynał swoją historię. Pamiętam chociażby finały Beckera z Edbergiem. Te nasze pasje wracały, ojciec wtedy po przyjeździe mieszkał u mnie. Wspólnie czytaliśmy paryską „Kulturę”, chodziliśmy też na bardzo ciekawe spotkania. Poznałem dzięki niemu wspaniałych pisarzy: Adolfa Rudnickiego, Jerzego Giedroycia, ale także tenisistów. Pracowałem wówczas jako top model i przyjaźniłem się z Yannickiem Noahem, Giannim Ocleppą, świetnym włoskim zawodnikiem, a także z Christophem-Rogerem Vasselinem, którego syn – Edouard niedawno wygrał French Open w deblu. Oczywiście także z Wojtkiem Fibakiem. Znałem wielu tenisistów w tym okresie. Miałem zaszczyt grać deble właśnie z nim oraz z Ivanem Lendlem, Noahem. Oni mnie zapraszali do siebie, mogłem wchodzić do ich szatni. Z Fibakiem spędzałem godziny, całe noce na rozmowach o tenisie, gdy ten leczył kontuzję kolana i powoli kończył karierę. Przekazał mi swoją ogromną wiedzę.[/quote]
Czy posiadanie wybitnego ojca w tym samym zawodzie to błogosławieństwo czy przekleństwo?
[quote arrow=”yes”]To bardzo trudne pytanie. Ojciec był właściwie temu przeciwny. Wolał, żebym pozostał w modzie, został agentem modelek lub dziennikarzem zajmującym się tą dziedziną. Mnie jednak bardziej interesował sport. Zmierzenie się z legendą bywa czasami bolesne. Wielokrotnie komentowałem z ojcem duże turnieje, finał Wimbledonu, nawet ten, w którym Agnieszka Radwańska zmierzyła się z Sereną Williams. Mam różne, wspaniałe wspomnienia z tym związane. Bywał niekiedy dla mnie surowy przy mikrofonie. Sprawiało mi to wtedy trochę bólu. Był jednak człowiekiem wybitnym, artystą, potrafił „malować” słowem. Jako dziecko w zasadzie wychowałem się na jego sprawozdaniach. Byłem tak naprawdę jedynakiem, bo mam brata, Krzysztofa Logana Tomaszewskiego, ale to syn ojca z pierwszego małżeństwa, i godzinami bawiłem się sam na podłodze komentując wielkie wydarzenia sportowe. Wyobrażałem sobie, że jestem na Wyścigu Pokoju czy ważnym meczu piłkarskim.[/quote]
Próbował pan wypracować własny styl czy jednak wzorował się na ojcu?
[quote arrow=”yes”]Ojciec miał bardzo mocną osobowość. Jako chłopiec często chodziłem z nim na stadion i siedziałem przy nim. Występowali wtedy Ron Clarke czy Michel Jazy, np. na Memoriale Janusza Kusocińskiego w Warszawie. Na Stadionie Dziesięciolecia lub obiekcie Skry towarzyszyłem mu i czasami pomagałem zapisywać wyniki i zbierać różne statystyki. To było dla mnie niezwykłe przeżycie. Do tego stopnia, że świetnie znałem rekordy świata. Mając 12 lat byłem tak naładowany lekkoatletyką, sportem, że znałem lepiej wyniki niż mój ojciec. Powracając do pytania, własny styl to najtrudniejsze zadanie dla sprawozdawcy. Staram się wypracować swój styl, ale ten niedościgniony wzór ojca cały czas w głowie jest. Ludzie mówią też, że mam do niego podobny głos. Trzeba powiedzieć też, że miał różne etapy swojej kariery dziennikarskiej. Stał się znany w całej Polsce poprzez swój żar, głos i piękne porównania, których używał wobec biegaczy czy kolarzy. Później miał jednak długą przerwę i wrócił do mikrofonu po niemal dwudziestoletniej przerwie. Wtedy zmienił swój styl, stał się powściągliwy. Ja wtedy z kolei zaczynałem swoją przygodę i byłem naładowany emocjami. On mnie wtedy wyciszał. Powiedział mi wówczas jedną, bardzo istotną rzecz: żeby nie mówić za dużo. Gadulstwo jest rzeczą okropną na antenie. Nie można też robić na siłę ze słabego meczu wielkiego widowiska, bo wtedy oszukujemy słuchaczy. Mówił mi też, żeby sobie nie przygotowywać gotowych porównań, sformułowań, tylko wymyślać je spontanicznie. Takie rady mi wtedy przekazał.[/quote]
Wspominał pan, że bywał z ojcem na różnych imprezach sportowych w kraju, a zdarzały się również wyjazdy zagraniczne czy to nie było możliwe?
[quote arrow=”yes”]Nie, nie miałem takiej możliwości. Mój brat, Krzysztof Logan Tomaszewski, był na igrzyskach w Rzymie, według mojego ojca najpiękniejszych igrzyskach olimpijskich, w jakich miał okazję uczestniczyć. Oprócz Paryża mieszkałem też przez pewien czas w Nowym Jorku i ojciec przyleciał do mnie kiedyś na Tournament of Champions Forrest Hills, piękny turniej, który już nie jest rozgrywany. Pierwszą naszą wspólną podróżą zagraniczną była Bułgaria, gdzie wybraliśmy się do Domu Dziennikarza w 1970 roku. Miałem wtedy 14 lat. Moi rodzice byli rozwiedzeni. Wychowywała mnie matka i babcia. Z ojcem widywałem się rzadziej. Dużo podróżował, był bardzo pochłonięty swoją pracą, a jednocześnie szalenie rozpoznawalny.[/quote]
Pana ojciec komentował spotkania jeszcze w bardzo podeszłym wieku. Czy pan również zamierza stać za mikrofonem tak długo?
[quote arrow=”yes”]Wydaje mi się, że nie. Mój ojciec faktycznie komentował bardzo długo. Z tego co wiem, był najstarszym komentatorem na świecie. Robiłem nawet pewnego rodzaju ankietę na ten temat. Zdawał relację z finału Wimbledonu, gdy miał 92 lata. To jest rekord świata. To był zresztą długi mecz, który trwał kilka godzin. Nie sądzę, żebym był w stanie wytrzymać tak długo. On miał wielkiego zwolennika w osobie dyrektora Polsatu Sport, Mariana Kmity, z zamiłowania historyka. Niektórzy nawet uważali, że robi krzywdę ojcu i nie popierali tych działań. Kmita jednak obsadzał Bohdana Tomaszewskiego przy najważniejszych imprezach, bo wiedział, że to jest jego życie. W zasadzie praca była jego pasją. Ostatni mecz, który komentował, w 2014 roku, to był początek Wimbledonu, kiedy po pierwszym secie się źle poczuł. Pracował wówczas z moim kolegą – Marcinem Murasem. Dostał wtedy torsji, przyjechałem po niego. Słaniał się wtedy na nogach i już nigdy więcej nie stanął za mikrofonem.[/quote]
W ostatnim czasie z problemami zdrowotnymi zmagają się najlepsi polscy tenisiści, Agnieszka Radwańśka i Jerzy Janowicz, ale mamy pewien powiew świeżości. Coraz lepiej radzą sobie Magda Linette, Magdalena Fręch i przede wszystkim Hubert Hurkacz.
[quote arrow=”yes”]Bardzo się cieszę, bo Hubert Hurkacz to chłopak, którego pamiętam, gdy miał piętnaście lat. Grał w turnieju mojego ojca, Tomaszewski Cup. To był 2012 rok. Szalenie mi się wtedy spodobał jego tenis. Wówczas wygrywał z nim Michał Dembek, co jest bardzo ciekawe, bo to są rówieśnicy. Poczułem sympatię do Hurkacza nie tylko ze względu na jego tenis, ale także sposób bycia i zachowanie. Bardzo mu kibicuję. Oglądałem oczywiście jego mecze w Paryżu. Oba spotkania w turnieju głównym były fantastyczne. Wydaje mi się, że jeszcze usłyszymy o nim wiele dobrego. Cały czas się rozwija. Ten czwarty set z Marinem Ciliciem był wspaniały w jego wykonaniu. Uważam, że sprawy idą w dobrym kierunku.[/quote]
Rozmawiał Wojciech Dolata