Pierwszym reprezentantem Polski, który wyszedł na kort w ramach głównej drabinki tegorocznego Poznań Open, był Aleksander Orlikowski. Znalazł się w imprezie dzięki „dzikiej karcie”. Walczył ambitnie, ale ostatecznie przegrał z Francuzem Manuelem Guinardem 3:6, 5:7.

17-letni polski zawodnik dobrze rozpoczął, bo przełamał przeciwnika już w pierwszym jego gemie serwisowym. Francuz szybko odrobił stratę, by potem jeszcze raz wygrać serwis Polaka, ale on również nie był w stanie utrzymać swojej przewagi. Przez większą część pierwszego seta panowie mieli problem z utrzymaniem regularnej gry i z obu stron siatki pojawiało się dużo błędów. Ostatecznie starszy o siedem lat Francuz szybciej ustabilizował swoją grę i wygrał pierwszą partię 6:3.

Drugiego seta Orlikowski również zaczął od przełamania, tym razem jednak dzięki m.in. bardzo długiej, intensywnej wymianie wygranej przez Polaka. Po chwili podwyższył swoją przewagę. Francuz starał się odrobić stratę podania i ostatecznie tej sztuki dokonał przy stanie 3:2 dla Polaka. Wtedy to obaj tenisiści zaczęli grać naprawdę dobrze, lecz finalnie doświadczenie wzięło górę i Francuz wygrał drugiego seta 7:5 i również całe spotkanie.

– Oczywiście na wstępie chcę bardzo podziękować za przyznanie mi „dzikiej karty” do turnieju głównego. Na pewno to były duże emocje i duży stres, bo był to mój pierwszy challenger ATP, debiutowałem na tym poziomie. Przeciwnik był bardzo solidny: miał świetny serwis, dobrze też poruszał się z tyłu kortu. Do tego doszły emocje, które troszkę mi przeszkodziły w lepszym zaprezentowaniu się tutaj. Zwłaszcza, że czułem, iż mogłem się „załapać” na więcej gry w trakcie tego meczu. Niestety, nie zawsze dobrze funkcjonował mój serwis, żeby tak się stało – w taki sposób skomentował swój występ nastolatek z Łodzi.

Mateusz Włodarczyk