W przypadku Jerzego Janowicza taki comeback jest bardzo trudny. Nawet jeśli człowiek dobrze się przygotuje i trenuje, nawet taki niesamowity talent tenisowy jak Jerzyk, to jest mu trudno powrócić. Sam wspominał w wywiadach, że zabrakło mu ogrania meczowego. Jedna rzecz to są treningi, a zupełnie coś innego to są mecze. Jerzy Janowicz rozwinął się za tych swoich najlepszych czasów, gdy miał ten niesamowity rok, ale wtedy grał dużo turniejów i z każdego coś wynosił. Podobnie Iga Świątek – zaczęła grać w tourze, z każdej imprezy wynosiła nowe doświadczenia. Za moich czasów podobnie, gdy zacząłem grać turnieje międzynarodowe, uczyłem się wielu rzeczy.

Bez takiego ogrania to wygląda tak – na treningu coś się udaje, a przychodzi spotkanie, publiczność, presja i to jest zupełnie inna gra. Tenis ma swoją specyfikę i nie oczekiwałem tutaj wielkich rezultatów. Co innego, gdyby zagrał już jeden, drugi turniej, to w trzecim czy czwartym mógłby osiągnąć lepszy wynik. Podobnie Daniił Miedwiediew, co prawda po dużo krótszej przerwie, trwającej dwa miesiące przez operację, wrócił w Lyonie i przegrał od razu w pierwszej rundzie z Richardem Gasquetem. Z kolei już w Rolandzie Garrosie się odrodził. Miło, że Janowicz tutaj zagrał, trybuny były pełne, a na pewno on sam zdawał sobie sprawę, że jest kilkuset tenisistów na świecie na zbliżonym poziomie. Być może trochę łatwiej byłoby mu rywalizować w hali.

Znam zarówno Daniela Michalskiego, jak i Maksa Kaśnikowskiego są to młodzi, utalentowani polscy tenisiści. Obserwowałem również mecze juniorów w Paryżu i tam też podobali mi się obaj nasi, którzy grali. Jeden grał na korcie nr 6, a drugi na korcie nr 8, więc występowali obok siebie. Stałem w takiej alejce, że mogłem obserwować oba mecze jednocześnie. Na jednym grał Olaf Pieczkowski z Olsztyna, który grał z rozstawionym chyba z jedynką, utytułowanym Czechem Menzlem. Na drugim korcie grał zwycięzca mojego turnieju, pochodzący z Bytomia Martyn Pawelski. Wygrał chyba z Boliwijczykiem. Mamy kilku młodych, dobrych zawodników, szkoda, że nikt z nich nie wygra, bo zawsze na tym zależy Krzysztofowi Jordanowi i całemu turniejowi.

Ludzie lubią przychodzić na Polaków, dobrze widzieliśmy, jak dużo ludzi przyszło na Janowicza. To były piękne czasy, kiedy Jurek tu wygrał czy Hubert Hurkacz, a Łukasz Kubot grał w półfinale. Hubert wiadomo, że już tu nie wygra, a dla Majchrzaka byłaby to trampolina, by awansować np. w okolice 30. miejsca. Tak zaczynał tu David Goffin. On miał wtedy 100. miejsce i ja łapałem się za głowę: „David, jak ty z taką techniką, twoją grą możesz być tak daleko w rankingu. Przecież powinieneś być dwudziesty”. Wygrał tutaj, potem pojechał do Helsinek i też wygrał, następnie też w Kitzbuhel. To samo Pablo Carreno-Busta, przyjechał jako 90., a krótko potem był tuż za dziesiątką. Tu rodzą się gwiazdy, my tym turniejem tworzymy dobrych zawodników.

W zeszłym roku zwycięzcą był tutaj Bernabe Zapata-Miralles, a w tym roku dotarł do czwartej rundy Rolanda Garrosa. Zagrał tam piękny mecz z Alexandrem Zverevem.  To było skomplikowane spotkanie. To jest świetny przykład. Wcześniej nie słyszałem o tym tenisiście, ale jego spotkania tutaj były porywające. Jego półfinał był bardzo zacięty. Ostatni widziałem jego dobry mecz, chyba w Barcelonie, z Carreno-Bustą, który przegrał dopiero po trzech setach.

Już przed turniejem mówiłem, że moim faworytem jest Arthur Rinderknech. Bardzo wszechstronnie grający Francuz. Polaków już nie ma w turnieju, więc stawiam na niego.

 

notował Wojciech Dolata