Już przed rokiem był w Poznaniu, ale nikt go nie zapamiętał. Andrea Vavassori zawitał na korty Parku Tenisowego Olimpia, zajmując 598. miejsce w rankingu ATP i prędko przestał się liczyć w turnieju gry pojedynczej. O wiele lepiej szło mu w deblu, w którym z Attilą Balazsem przegrał dopiero w finale z Mateuszem Kowalczykiem oraz Szymonem Walkowem. Najlepsze chwile Włocha w stolicy Wielkopolski miały jednak dopiero przyjść.

I nadeszły właśnie teraz. Wczoraj 24-letni Vavassori, już w duecie z Hiszpanem Davidem Vegą Hernandezem, powetował zeszłoroczną porażkę w deblowym finale, pokonując Pedro Martineza oraz Marka Vervoorta 6:4, 6:7 (4-7), 10-6. Ale nie samą grą podwójną turyńczyk zachwycił poznańską publiczność. Vavassori był rewelacją i największym „pracusiem” gry pojedynczej – startował w kwalifikacjach, a skończył w półfinale. Rozegrał sześć spotkań (nie licząc debla), aż zaporą nie do przejścia okazał się Tommy Robredo, legenda światowych kortów.

– To dla mnie coś niesamowitego, nigdy jeszcze nie byłem w żadnym półfinale. Dotąd nie wygrałem zbyt wielu meczów w challengerach – mówił uśmiechnięty od ucha do ucha, kiedy w piątkowym ćwierćfinale górował nad innym przybyszem z Italii, a prywatnie przyjacielem, Alessandro Giannessim. „Vava” imponował siłą zagrywki i niebanalną techniką pod siatką. To pozwoliło mu zwyciężyć nie tylko z rodakiem, ale innymi rozstawionymi uczestnikami Poznań Open 2019, jak Pedro Martinez („szóstka”) czy Oscar Otte („dziewiątka”).

Zwłaszcza z tym ostatnim, w 1/8 finału, Vavassori pokazał cały wachlarz swoich cech na mączce, jak i tych poza kortem. Na przykład przy jednej z zaciętych wymian pod siatką Włoch zmarnował zagranie po czym… zaczął się śmiać razem z przeciwnikiem. A kilka chwil wcześniej „ustrzelił” Oscarowi Otte asa serwisowego i tylko powiedział: „Sorry, Oscar”. Oczywiście wszystko w granicach dobrego gustu i z uśmiechem na twarzy. Ten nie zniknął mu z ust nawet po bolesnej porażce (2:6, 1:6) z Robredo. „Ale Tommy miał dobry mecz!” – mówił uśmiechnięty od ucha do ucha, gdy udawał się na odpoczynek przed finałem w deblu.

O rywalach nigdy nie wypowiadał się źle. A sam o sobie? – Uwielbiam moje życie. Każdego tygodnia jestem w innym miejscu, poznaje różnych ludzi i nowe kultury. Dzięki temu jestem poza kortem bardziej doświadczonym człowiekiem, niż moi rówieśnicy. Jestem wdzięczny, że mam takie życie, jakie mam – deklaruje.

Tomasz Pietrzyk