Na obiektach Parku Tenisowego Olimpia gości w trakcie trwającego turnieju Poznań Open wielu miłośników tenisa. Jednym z nich jest wielokrotny mistrz Świata oraz mistrz Polski w brydżu – Krzysztof Jassem, który sam bardzo lubi często chwycić za rakietę i sprawdzić swoje siły na korcie.

Które zamiłowanie pojawiło się w pana życiu jako pierwsze – brydż czy tenis?

W brydża zacząłem grać w wieku siedmiu lat, a z kolei najpierw częściej próbowałem swoich sił w tenisa stołowego. Od pięciu lat zainteresowałem się na poważnie tenisem, mam trenera indywidualnego, z którym pracuję w Puszczykowie w dwóch ośrodkach treningowych. Można powiedzieć, że ja co dziesięć lat fascynowałem się innym sportem. Kiedy miałem 20 lat, była to koszykówka, później piłka nożna, następnie piłka plażowa, a po pięćdziesiątce przyszedł czas właśnie na tenis.

Co wspólnego mają dwie wyżej wymienione dyscypliny?

Jak w każdym sporcie najważniejsza jest odwaga i to, żeby nie bać się przegrać. Trzeba umieć zaryzykować, ale i przyjąć do wiadomości, że nie raz uderzy się w aut, to trzeba przyjąć jako element gry. Tak samo jest w brydżu, czasem wykona się złe zagranie, którego nie można przeżywać. To normalne, że od czasu do czasu coś ci nie wychodzi.

To kwestia opanowana emocji i nerwów?

To sięga chyba znacznie dalej. Mówimy o wewnętrznym pogodzeniu się z tym, że skoro podejmuję pewne ryzyko, jego nieodłączny element będzie stanowił błąd. Ważne jest, żeby umiejętnie zarządzać tym ryzykiem. Oglądałem ostatnie dwa mecze Igi Świątek, w pierwszym z nich przegrała na początku seta 0:6 z Moniką Puig. Grała w nim aż zbyt odważnie, ale poczuła, że potrzebna jest zmiana i wygrała to spotkanie. Z kolei w pojedynku z Halep, w którym poniosła porażkę, taktycznie wyglądało to znacznie lepiej, ale nie była tego dnia wystarczająco dobrze dysponowana.

Jak wykorzystać w tenisie umysł ścisły, błyskawiczną zdolność do analizy?

Na swoim podwórku i swoim poziomie, w lidze Puszczykowa, cały czas analizuję, jak grać przeciwko danemu rywalowi, jak mu utrudniać życie na korcie. Jeśli przegrywam mecz, zaczynam szukać innych rozwiązań. To wynika bardziej z tego, że od małego uprawiałem wiele sportów, a to mnie nauczyło tego, żeby dostrzegać słabsze punkty u przeciwnika.

Pamięta pan swój pierwszy turniej tenisowy w Poznaniu w roli widza?

Nie zawsze miałem okazję, by tu gościć, ale często wspominam turniej bodajże z 1992 roku. Równolegle rozgrywane były wtedy tutaj zawody w brydża, które wraz z partnerem wygraliśmy. Fajne wspomnienia, te rozgrywki nazywały się Polish Open, a nagrody za zwycięstwo wręczał nam na głównym korcie Wojciech Fibak czy Mariusz Czerkawski. Najpierw odebraliśmy je my, a dopiero później tenisiści, co było dość nieoczekiwane dla kibiców, zawodników i nas samych (śmiech).

Od tego czasu któryś z challengerów w stolicy Wielkopolski zapadł panu szczególnie w pamięć?

Kilka razy się tu pojawiałem i pamiętam, że kiedyś przyszedłem specjalnie popatrzeć, jak gra Łukasz Kubot. Chciałem go zobaczyć na żywo i pamiętam, że zrobiło na mnie wrażenie to, jaki był chudy, podobnie jak większość zawodników. Aż dziw, że ci tenisiści są tacy silny przy takich warunkach (śmiech).

Rozmawiał Adrian Gałuszka